Lizbona – stolica Portugalii nas zachwyciła. Ale na początku nie było tak kolorowo.
W mieście jesteśmy około północy.
Taksóweczką dostajemy się na starówkę, gdzie mieści się nasze wynajęte mieszkanko. Zmęczeni ale zadowoleni, że dotarliśmy w końcu na miejsce nie spodziewamy się, że spotka nas coś złego. A jednak…taksówkarz życzy sobie jakiejś kosmicznej opłaty za przejazd. Niby czytałam, jaki powinien być koszt taxi, że dolicza się jeszcze opłatę za noc i walizki ale jakoś nie mamy odwagi się kłócić. Dopytujemy go jeszcze czy oby na pewno tyle, ten jednak mocno upiera się przy swoim. Grzecznie płacimy, mamy jednak wrażenie, że zostaliśmy oszukani, co zresztą potem się potwierdza. Ale kłamstwo nie popłaca, wyjeżdżając z wąskiej uliczki, taksiarz nadrywa sobie lusterko. A dobrze mu taaak!!!
Nasze lokum mieści się w kamienicy na 2 piętrze. W mieszkaniu czeka już na nas Pedro. Wymachując przez okno zagipsowanymi rękami krzyczy, że nie może nam pomóc. Biedaczek rozbił się na skuterze. Marcin bierze to na siebie 🙂 i stromymi schodami wnosi bagaże.
Następnego dnia ruszamy zwiedzać miasto.
Jako pierwszy cel obieramy sobie zamek św Jerzego.
Trochę ciężko trafić nam do głównego wejścia ale w końcu się udaje. Ze wzgórza roztacza się wspaniały widok. Spacerkiem zwiedzamy teren zamku.
Następnie przechadzamy się uliczkami Lizbony, dzielnicami Alfama i Baixa, podziwiając żółte tramwaje, wąskie, kręte uliczki i fajną zabudowę miasta.
Niestety z małą spacerówką nie jest to takie proste. Kółka co chwilę wpadają pomiędzy małe kostki chodnika. Dlatego z całego serca do Lizbony polecamy wózek terenowy z dużymi kołami 🙂 .
Ciekawym pomysłem w Lizbonie są windy łączące dzielnice.
Jest to duże ułatwienie w mieście, które ma strukturę piętrową i jest nie lada atrakcją dla turystów. Obok na zdjęciu jedna z nich, chyba najbardziej znana Elevador de Santa Justa, łącząca dzielnice Baixę i Bario Alto.
Po dniu pełnym wrażeń wracamy.
Ale to jeszcze nie koniec przygód. Idziemy….i błądzimy. O co chodzi? Kręcimy się w kółko i w ogóle nie rozpoznajemy terenu. Chyba się zgubiliśmy ale jak to możliwe, przecież mamy suuuper nawigację. Zaczyna się trochę nerwowa atmosfera, Kacper marudzi, nam też się udziela. Chyba wpisaliśmy złą nazwę ulicy. A na jakiej my mieszkamy???? ….Zauważamy posterunek policji, może coś poradzą… Na szczęście są bardzo pomocni, pozwalają skorzystać z komputera i poczty. Tam mamy informacje o adresie. Okazuje się, że w Lizbonie znajdują się dwie ulice brzmiące bardzo podobnie i my pechowo wybraliśmy tę drugą. Nie mamy już na nic siły, bierzemy taksówkę i wracamy do domu. Nota bene płacimy za nią jakieś śmieszne pieniądze. Wrrrrrr…